It is a fairy
tale my Grandmother told me when as a little girl I accidentally burned my
hands with fire. I remember that I couldn’t stop crying, certain that after what happened, my arms would never
cover in feathers and I would never turn into a wild bird. Grandmother let my
long, golden hair down and slowly combing it out with her fingers, she said:
There was once
upon a time a widower who had two daughters. And that the Younger One was born
with arms resembling two rotten birch branches or rather two bones, old and
blackened as if brought up from a hundred-year old grave. Embarrassed in front
of other people and God himself, of her awful malformation, her Father locked
her up in the attic banning her from ever leaving the room.
The girl kept
her arms wrapped in old bandages and in fear of human gaze, she didn’t dare to even take a glimpse at the attic window. The only consolation
she found was her Older Sister, who visited her daily in the room embellishing
her crippled arms with colourful ribbons and kisses, quiet and sweet.
One day Father
went to the forest to fetch some wood for fuel, for the winter approaching was
cruel. But before he left, he commanded the Older Sister to guard the room and
under no circumstances let anyone into the house in his absence. But the moment
the silhouette of the Father disappeared behind the dark horizon of the forest,
the Older Sister rushed to the neighbouring lake where she caught a great,
white swan, for she desired nothing more but for her little Sister to experience
love at least once in her life.
People are evil
and insensitive, said she carrying quietly into the room a great winged bird
scented in water and air. Before Father comes back, your fragile hands will
learn how to touch and your body will be captured in the trembling and anxious
flight of the bird under the stormy sky.
And the swan
listened to all the commands and obediently fulfilled all of what the Sisters
desired. Like this three nights had passed. Drunk with love the girls
completely forgot about Father who only just came back home from the forest. In
fear of his punishment they killed the bird at once and to hide all the traces
of his existence, they ate him to the last feather. But while eating, the
Younger Sister spilt his blood on the floor. Wiping it off the floor with water
or covering it with ash failed them along with all their other attempts. Thus
the small stain grew into the size of a puddle and then it was as large as the
lake in the forest; it became deeper and gleamed stronger and stronger in
light. And when Father came and saw what had happened, he locked the Sisters
under the key and commanded to wall up the doors to their room entirely.
Forevermore.
The sleep came
quickly veiling them in warm cobweb and ferns, taking their pain away.
---
[Translated by Kasia Szyszko]
Jest to baśń, którą opowiedziała mi moja Babka, gdy jako mała dziewczynka przez przypadek poparzyłam ręce ogniem. Pamiętam, że nie mogłam przestać płakać, ponieważ byłam pewna, że po tym co się stało, moje ręce już nigdy nie porosną piórami, a ja nigdy nie stanę się dzikim ptakiem. Babka rozpuściła wtedy moje długie, złote włosy i zaczęła je powoli rozczesywać palcami, mówiąc -
Dawno, dawno temu żył sobie pewien wdowiec, który miał dwie córki. Że zaś młodsza z nich urodziła się z rękami przypominającymi dwie spróchniałe gałęzie brzozy albo raczej dwie stare i sczerniałe kości, takie które wyciągnąć można tylko ze stuletniego grobu, ojciec zamknął ją na klucz na strychu i nie pozwolił opuszczać swojego pokoju, wstydząc się przed ludźmi i przed Bogiem jej niespotykanego, potwornego kalectwa.
Dziewczynka nosiła rączki owinięte w stare bandaże, a ze strachu przed ludzkimi spojrzeniami nie wyglądała nawet przez strychowe okno. Jedyną pociechą była dla niej starsza siostra, która codziennie odwiedzała ją w pokoju i ozdabiała jej kalekie rączki kolorowymi wstążeczkami i cichymi, słodkimi pocałunkami.
Pewnego dnia ojciec wyruszył do lasu, by przywieźć trochę drewna na opał, ponieważ zbliżała się sroga zima. Przed wyjazdem przykazał starszej siostrze, by pilnowała drzwi od strychu i pod żadnym pozorem nikogo nie przyprowadzała do domu pod jego nieobecność. Ale gdy tylko sylwetka ojca zniknęła za ciemnym horyzontem lasu, starsza siostra prędko pobiegła nad pobliskie jezioro i schwytała wielkiego, białego łabędzia, ponieważ niczego bardziej nie pragnęła, ponad to, by jej ukochana siostrzyczka choć raz w życiu doświadczyła miłości.
Ludzie są źli i nieczuli, mówiła, wnosząc po cichu do pokoju pachnącego wodą i powietrzem, wielkiego skrzydlatego ptaka. Nim wróci ojciec twoje kruche rączki nauczą się dotykać, a twoje ciało pojmie drżący, niespokojny lot ptaka pod burzowym niebem.
Łabędź słuchał wszystkich rozkazów i posłusznie spełniał wszystkie zachcianki sióstr. Tak minęły trzy noce. Dziewczynki upojone miłością zupełnie zapomniały o starym ojcu, który właśnie wrócił z lasu do domu. Ze strachu przed jego karą w pośpiechu zabiły ptaka, a żeby pozbyć się wszystkich śladów, zjadły go do ostatniego pióra. Ale podczas jedzenia młodsza z sióstr niechcący ubrudziła krwią podłogę. Na nic zdały się próby zmycia krwi wodą, albo przysypania jej popiołem. Mała plamka rozrastała się do rozmiaru kałuży, a potem była już tak wielka, jak leśne jezioro; robiła się też coraz gorętsza i coraz mocniej błyszczała w świetle. Gdy wszedł ojciec i zobaczył, co się stało, zamknął obie siostry na klucz i kazał na zawsze zamurować drzwi od ich pokoju.
Sen przyszedł szybko, otulił je ciepłą pajęczyną i miękkimi paprociami, i odjął dziewczynkom bólu.
Jest to baśń, którą opowiedziała mi moja Babka, gdy jako mała dziewczynka przez przypadek poparzyłam ręce ogniem. Pamiętam, że nie mogłam przestać płakać, ponieważ byłam pewna, że po tym co się stało, moje ręce już nigdy nie porosną piórami, a ja nigdy nie stanę się dzikim ptakiem. Babka rozpuściła wtedy moje długie, złote włosy i zaczęła je powoli rozczesywać palcami, mówiąc -
Dawno, dawno temu żył sobie pewien wdowiec, który miał dwie córki. Że zaś młodsza z nich urodziła się z rękami przypominającymi dwie spróchniałe gałęzie brzozy albo raczej dwie stare i sczerniałe kości, takie które wyciągnąć można tylko ze stuletniego grobu, ojciec zamknął ją na klucz na strychu i nie pozwolił opuszczać swojego pokoju, wstydząc się przed ludźmi i przed Bogiem jej niespotykanego, potwornego kalectwa.
Dziewczynka nosiła rączki owinięte w stare bandaże, a ze strachu przed ludzkimi spojrzeniami nie wyglądała nawet przez strychowe okno. Jedyną pociechą była dla niej starsza siostra, która codziennie odwiedzała ją w pokoju i ozdabiała jej kalekie rączki kolorowymi wstążeczkami i cichymi, słodkimi pocałunkami.
Pewnego dnia ojciec wyruszył do lasu, by przywieźć trochę drewna na opał, ponieważ zbliżała się sroga zima. Przed wyjazdem przykazał starszej siostrze, by pilnowała drzwi od strychu i pod żadnym pozorem nikogo nie przyprowadzała do domu pod jego nieobecność. Ale gdy tylko sylwetka ojca zniknęła za ciemnym horyzontem lasu, starsza siostra prędko pobiegła nad pobliskie jezioro i schwytała wielkiego, białego łabędzia, ponieważ niczego bardziej nie pragnęła, ponad to, by jej ukochana siostrzyczka choć raz w życiu doświadczyła miłości.
Ludzie są źli i nieczuli, mówiła, wnosząc po cichu do pokoju pachnącego wodą i powietrzem, wielkiego skrzydlatego ptaka. Nim wróci ojciec twoje kruche rączki nauczą się dotykać, a twoje ciało pojmie drżący, niespokojny lot ptaka pod burzowym niebem.
Łabędź słuchał wszystkich rozkazów i posłusznie spełniał wszystkie zachcianki sióstr. Tak minęły trzy noce. Dziewczynki upojone miłością zupełnie zapomniały o starym ojcu, który właśnie wrócił z lasu do domu. Ze strachu przed jego karą w pośpiechu zabiły ptaka, a żeby pozbyć się wszystkich śladów, zjadły go do ostatniego pióra. Ale podczas jedzenia młodsza z sióstr niechcący ubrudziła krwią podłogę. Na nic zdały się próby zmycia krwi wodą, albo przysypania jej popiołem. Mała plamka rozrastała się do rozmiaru kałuży, a potem była już tak wielka, jak leśne jezioro; robiła się też coraz gorętsza i coraz mocniej błyszczała w świetle. Gdy wszedł ojciec i zobaczył, co się stało, zamknął obie siostry na klucz i kazał na zawsze zamurować drzwi od ich pokoju.
Sen przyszedł szybko, otulił je ciepłą pajęczyną i miękkimi paprociami, i odjął dziewczynkom bólu.
Najpiękniejsza baśń, jakiej w życiu doświadczyłam. Dziękuję, Lauro.
ReplyDeleteLauro.. płaczę - tyle wspomnień, strachów.. Przepiękne.
ReplyDeletejesli zdjecia mogą być poezją.. to twoje stanowczo są ...
ReplyDeletepiekna seria, Dziewczynko O Zlotych Wlosach
ReplyDeleteAmazing
ReplyDeletestrange & beautiful...
ReplyDeletewspaniała Baśń, słowem i obrazem.
ReplyDeleteZnakomite i poetyckie genialny swiat basni w najlepszym wymiarze
ReplyDeleteBela L.
Przesliczne, bardzo piekne, tajemnicze, niezwykle
ReplyDeleteAgata K
Stunning work. All the way around.
ReplyDeletePrzepiękne i wzruszające zdjęcia. Baśń dosyć okrutna...
ReplyDeletethis is love
ReplyDeletewhat a beautiful and yet broken-hearted story
ReplyDeletethank you for these poetic photos, Laura !
fantastic..!!
ReplyDeleteGreat Post. nice to visit and walk :)
ReplyDeleteDivine!
ReplyDeleteC'est très beau mais c'est très glauque !
ReplyDeleteDark and beautiful...
ReplyDeleteI just hope no swan or animal has been hurt for the making of this!
Love <3
So wonderful! I hope you make a book of fairy tales!
ReplyDelete